Spożywka

Z klasyką w kuchni… „Mały Lord”-Frances Hodgson|SuroVital COCOA Orzechy brazylijskie w surowej czekoladzie

egzystencjonalna psychoterapia  Kolejne spotkanie z literaturą klasyczną to dobra okazja aby odświeżyć cykl, który rozpoczęłam jakiś czas temu. Powracamy do „Z klasyką w kuchni” – łączymy literaturę klasyczną z wątkiem kulinarnym. Ciekawi? 🙂

  Zapraszam również na fanpage, gdzie przeczytacie więcej niż zostało opisane na blogu 🙂  Frances Hodgson Burnett znana jest z takich powieści jak „Tajemniczy Ogród” oraz „Mała księżniczka” – książek, które podbiły serca ludzi na całym świecie i do których w swoim życiu co jakiś czas nadal wielu wraca. „Mały Lord” jest jej pierwszym utworem skierowanym do młodych czytelników początkowo wydawanym w 1885 roku w odcinkach przez amerykańskie czasopismo a rok później wydanym jako książka.
Pierwszy polski przekład Marii Julii Zalewskiej ukazał się w 1889 roku nakładem wydawnictwa Gebethner i Wolff pod tytułem Mały lord: powieść dla młodzieży. Potem wielokrotnie wznawiany między innymi przez wydawnictwo Zysk S-ka tym razem w przekładzie Jerzego Łozińskiego, w twardej okładce i ilustracjami pochodzącymi z pierwszych wydań. Powieść ma już aż 134 lata i zaliczana jest do literatury klasycznej dla dzieci, mimo tego wydaje mi się ciągle mało znana – sama poznałam ją niedawno. Fabuła skupia się na losach siedmioletniego Cedrica, syna kapitana ze znamienitego rodu, mieszkającego z owdowiałą matką w Ameryce. Pewnego dnia chłopiec dowiaduje się, że jest lordem a w przyszłości zostanie spadkobiercą ogromnego majątku i tytułu szlacheckiego. W związku z tym jego dziadek (zgorzkniały i samolubny starzec), hrabia Dorincourt sprowadza chłopca do Agnlii. Cedric musi zostawić swoich przyjaciół i rozpocząć zupełnie nowe życie, bez tych których kocha i tego co zna. Musi nauczyć się żyć na co dzień bez matki a także tego jak zostać władcą. Hrabia Dorincourt nie zna swojego wnuka i nie wie, że spotkanie z nim całkowicie odmieni jego życie.Znalezione obrazy dla zapytania reginald Birch Little Lord Fauntleroy flickr  „Mały lord” to powieść, która mimo iż została napisana na przełomie XIX i XX wieku nie trąci tak zwaną „myszką”. Czyta się ją na prawdę ciepło i przyjemnie, niczym baśń a przynajmniej mnie tak czytało. To nie tylko czytelnicza przygoda, ale również nośnik wartości, które były, są i będą aktualne bez względu na upływ czasu. Jednak jak w przypadku wielu powieści, tak i tu nie obyło się bez pewnych minusów, chociaż tak na prawdę ciężko nazwać je minusami – zależy jak na to spojrzeć.Znalezione obrazy dla zapytania reginald Birch Little Lord Fauntleroy  Najpierw skupmy się nad tym co w tej powieści jest najlepsze. To nie tylko język którym posługuje się i świat oraz klimat, który stworzyła autorka (wszyscy, którzy czytali „Małą księżniczkę” doskonale wiedzą co mam na myśli). To cała historia. Burnett w umiejętny sposób przedstawiła dziecięce spojrzenie na świat pełene życzliwości, spokoju, dobroci i wiary w dobro ludzi jak również dziecięce myślenie o drobnostkach i sprawach poważnych. Sporo w tym charakterystycznej dla dziecka słodyczy, szczęścia, dobroci i poczucia ciepła w sercu. Dzięki temu czytelnikowi łatwiej utożsamić się z bohaterem a dziecku naśladować jego zachowania.Znalezione obrazy dla zapytania reginald Birch Little Lord Fauntleroy  Na uznanie zasługuje również to w jak piękny sposób autorka pokazała czułość matki do syna – matczyną miłość, która jest chyba najpiękniejsza a z pewnością największa i najsilniejsza. To także budowanie relacji dziadka z wnukiem jak również stopniowa wewnętrzna zmiana, która zachodzi pod wpływem spotkania z kimś z jednej strony dla nas obcym a z drugiej jednak znanym, bo to rodzina – osobą o czystym sercu i dziecięcym spojrzeniem na świat pełnym miłości i dobra.
Jest tutaj również o rodzinie i jej sile, o samotności, pomocy innym, wrażliwości a także tym jak istotne jest dobro i to by dzielić się nim z innymi. Z jednej strony oczywistość. Można by pomyśleć „nic wielkiego”, jednak z drugiej warto o tym wszystkim przypominać, w szczególności kiedy widzi się co obecnie dzieje się na świecie.Znalezione obrazy dla zapytania reginald Birch Little Lord Fauntleroy flickr   Jednak nie jest tak idealnie jak mogłoby się wydawać. Wszystko to dzięki czemu książkę czyta się przyjemnie niczym baśń, jednocześnie sprawia, że ta opowieść o życiu jest aż nazbyt baśniowa, wręcz nierealna. Główny bohater jest przykładem idealnego dziecka – życzliwego, uprzejmego, uczynnego, słodkiego, nie sprawiającego żadnych problemów. Czaruje wszystkich swoją urodą i rozmową, nienagannymi manierami, zyskuje sympatie każdego z kim się spotka a jego dobrym uczynkom nie ma końca. Mimo iż pojawia się tutaj bieda, tak na prawdę nie ma miejsca na dramat – przeważa szczęście i sielanka, świat w którym jest błogo, wesoło i wszystko się układa. Zabrakło mi tych dramatów. Nie mam na myśli przeraźliwych tragedii rodzinnych czy losowych a takich zupełnie zwyczajnych i codziennych dylematów – skomplikowanych wyborów przed którym staje bohater, kiedy sam musi podjąć decyzje. Takie połączenie pokazało by młodym czytelnikom, że świat to nie tylko zabawa ale również trudne wybory przed którym staje każdy – nawet dziecko. Zabawa, nauka i osobista refleksja – fajnie, gdyby to wszystko szło ze sobą w parze.Znalezione obrazy dla zapytania reginald Birch Little Lord Fauntleroy flickr  Mówi się, że cukier w nadmiarze szkodzi, ale większość dzieci (i nie tylko) lubi słodkie. Powieść mimo zewsząd wylewającego się cukru i lukru w ogólnym odbiorze jest bardzo przyjemna i warta tego aby ją poznać. Ot taki styl tej autorki, chociaż w późniejszych jej powieściach: „Tajemniczym Ogrodzie”, czy „Małej księżniczce” już nie ma ten nadmiernej słodyczy – widać, że są dojrzalsze. Jakby nie było „Małego lorda” z przyjemnością i uśmiechem na twarzy przeczytają nie tylko dzieci ale również dorośli, chociaż wiadomo, że nie wszyscy – upodobania czytelnicze są różne.

Tytuł: Mały lord | Autor: Frances Hodgson Burnett | Ilustracje: Reginald B. Birch, C.E. Brock |Wydawnictwo: Zysk S-ka | Stron: 352 | Okładka: twarda

ilustracje pochodzą ze strony https://www.flickr.com

Na dziś postanowiłam odświeżyć recenzję, która nie została przeniesiona w trakcie przenosin bloga. Na poprzedniej domenie bloga została opublikowana 1 marca 2018 roku – sam produkt był próbowany rok wcześniej w styczniu. Tak się złożyło, że zupełnie o nim zapomniałam stąd tak duże opóźnienie.  Od tamtego czasu nie miałam możliwości spróbowania orzechów po raz drugi, dlatego recenzja pozostaje w swojej pierwotnej wersji, beż żadnych zmian.Skład: czekolada 50% (ziarno kakaowca*, cukier palmowy*, masło kakaowe* – zawartość masy kakaowej 70%), orzechy brazylijskie* 50%, *składniki pochodzące z upraw ekologicznych.
Opakowanie: 70g/9 sztuk

Wartość odżywcza w 100g:
białko 12,4g węglowodany 15,2g w tym cukry 14,9g tłuszcz 55,54g kw. tł. nas. 22,3g błonnik 1,3g sód 0,04g
Opinia: Skład orzechów jest jak najbardziej naturalny. To w połowie czekolada deserowa o zawartości miazgi kakaowej 70% a w połowie orzechy brazylijskie. Nie znajdziecie tutaj zbędnych dodatków, wypełniaczy i wzmacniaczy a składniki, które wykorzystano pochodzą z upraw ekologicznych. Opakowanie ma 70g co przełożyło się na 9 sztuk sporej wielkości, oblanych surową czekoladą orzechów.

 Po otwarciu opakowania doszedł do mnie przyjemny i intensywny aromat kakao zachęcający do spróbowania. Czekolada jest ciemna i gładka. Nie rozpuszcza się w palcach pod wpływem ciepła – na języku również rozpuszcza się dość powoli. W smaku intensywna. W pierwszej kolejności poczułam lekko karmelową słodycz cukru palmy kokosowej do której po chwili doszła lekka gorycz kakao. Tak jak w przypadku surowej tabliczki Cocoa, tak i tu poczułam lekką bananową nutę, najprawdopodobniej pochodzącą od cukru kokosowego. Ogólnie czekolada smakowała jak surowa tabliczka tej firmy, o której pisałam TUTAJ. Dla mnie była zdecydowanie za słodka.  Warstwa czekolady jest jest dość gruba i bez większych problemów da się ją zeskrobać z orzecha. Z kolei orzechy są świeże i chrupiące, bez nieprzyjemnego zapachu, oznak stęchlizny itp. Widać i czuć, że są świetniej jakości.  Całość dla mnie słodka – osobiście wolę same orzechy bez dodatku czekolady.

Wartość energetyczna w 100g – 623 kcal
Ocena
– 4/6 —> ocena ze styczna 2017 roku – teraz najprawdopodobniej oceniłabym je niżej
Cena – prezent. Orzechy bywają w większych marketach typu Tesco, Carrefour, L. Eclerc (ok. 10zł)

130 myśli w temacie “Z klasyką w kuchni… „Mały Lord”-Frances Hodgson|SuroVital COCOA Orzechy brazylijskie w surowej czekoladzie

  1. Jadlam kiedys czyste orzechy brazylijskie – dla mnie smaczne, maslane, ale trochę mdle. Czekolada z posmakiem bananowym brzmi jednak bardzo apetycznie i z tymi orzeszkami musi byc smaczna… Dla Ciebie jednak za slodka, a dla mnie zapewne zbyt malo slodka xD

    Polubienie

    1. Ja również ale to było tak dawno, że nie pamiętam ich smaku 😛 Maślane i mdłe (a do tego słodkie) są dla mnie nerkowce za którymi nie przepadam. Tę nutę bananową poczułam również jeśli chodzi o surową tabliczkę RAW, jednak nie dam sobie ręki uciąć, że Ty również ją poczujesz. Kiedyś przeglądałam ofertę sklepu i wiem, że mają (a przynajmniej mieli) banany w surowej czekoladzie – coś dla Ciebie 😀
      Odnośnie słodyczy – ja mam niski próg 🙂

      Polubienie

      1. Najbardziej migdały, potem chyba laskowe ale prażone i pistacje prażone bez soli, orzechy włoskie – najlepsze te młode 🙂

        Polubienie

  2. Orzechy aż bym już zajadała gdy tak patrzę na zdjęcia 🙂 Co do książki, to czytałam ją jak byłam mała ale jakoś nie przypadła mi wtedy do gustu, nie wiem jak byłoby teraz, może zmieniłabym zdanie 🙂

    Polubienie

  3. Z przyjemnością zjadłabym takie orzeszki, bo uwielbiam tego typu przekąski. Połączenie czekolady i orzechów zawsze mnie do siebie przekona :).

    Frances Hodgson Burnett znam tylko z „Tajemniczego ogrodu”. Tę książkę dostałam w prezencie od jednej ciotki, chyba na 10 urodziny. Ale przeczytałam ją nieco później i do tej pory bardzo miło wspominam, piękna i mądra historia :). Niedawno kupiłam mojej siostrzenicy (wnuczce tej ciotki) w prezencie „Małą księżniczkę”, więc historia w pewnym sensie trochę zatoczyła koło…

    Polubienie

    1. Które orzechy w takiej postaci smakują Ci najbardziej? 🙂

      „Tajemniczy Ogród” to historia z przesłaniem, morałem, który zawsze będzie aktualny bez względu na upływ czasu, podobnie jak „Mała Księżniczka” – według mnie to książki, które warto mieć u siebie w domu i co jakiś czas do nich wracać 🙂

      Polubienie

      1. Najbardziej lubię orzechy laskowe i ziemne w czekoladzie :). Migdały uwielbiam w każdej postaci, nawet bez czekolady. Orzechy włoskie z kolei jem tylko jako dodatki do różnych deserów. Nie jadłam jeszcze orzechów brazylijskich o których opowiadasz dziś, ani orzechów nerkowca, więc nie wiem czy ja lubię 🙂

        Polubienie

      2. Migdały są przepyszne same w sobie z kolei laskowe najbardziej smakują mi podprażeniu – wówczas czuć nugat ;D Orzechy włoskie mam u siebie na wsi – najbardziej smakują mi kiedy są młode i ściąga się z nich skórki 🙂 A pistacje? 🙂

        Polubienie

      1. Chyba tak było w istocie, pamiętam książkę z tytułem arystokratycznym, która wydała mi się bardzo kontrowersyjna. Ale wtedy jeszcze nie zapisywałam tytułów przeczytanych książek , więc nie wiem co to było.

        Polubienie

      2. „Mała księżniczka” na pewno zrobiła na mnie wrażenie. Czytałam książkę , oglądałam film i serial animowany. I bardzo przeżywałam jej historię!

        Polubienie

      3. Ilustracje (co zaznaczylam) znalezione w internecie jednak pochodzą z tej książki – zgadzam się, że są piękne… podobają mi się tego typu „obrazy”… dodają niesamowitego klimatu. Właśnie tak powinna być wydawana klasyka

        Polubienie

  4. Pomyślałam o „Małej księżniczce” w trakcie czytania, a zaraz potem zobaczyłam, że o niej wspomniałaś 🙂 Nie pamiętam, ale wydaje mi się, że czytałam tę książkę. Jestem prawie pewna, że tak.

    A orzechy bym dziubła, gdyby były pod ręką, przynajmniej jednego – skoro piszesz, że są za słodkie. Od jakiegoś czasu odstawiam cukier (dodaję go tylko do kawy i czasem, ale coraz rzadziej wciągnę coś słodkiego, kiedy mnie najdzie ochota) i sporo rzeczy wydaje mi się zbyt słodkimi. Wczoraj sięgnęłam po czekoladę truskawkową, bo była pod ręką 😉 I ledwo zjadłam jedno okienko. A kiedyś tak straszliwie lubiłam słodycze… Nie było wcale tak trudno odstawić. A zrobiłam to też dla zdrowia (jak pisałam o soli), wyczytałam, że po odstawieniu poprawia się stan skóry, włosów i ogólnie organizmu.

    Polubienie

    1. „Mała księżniczka”, „Tajemniczy Ogród” – różne opowieści ale ta sama autorka i podobny urok, które te powieści posiadają 🙂

      Za słodkie i słodkie to już kwestia indywidulana – ogólnie nie przepadam za słodyczami i słodkim smakiem. Słodycze mogłyby dla mnie nie istnieć chociaż nie ukrywam, że czasem nachodzi mnie ochota na coś słodkiego 🙂 Wolę warzywa – bez nich nie mogłabym funkcjonować 🙂
      Odnośnie kawy, moja Bratowa i Mam znalazły sposób na to aby pić ją bez cukru – dolewają mleko (trochę więcej niż kapka) a Bratowa to nawet 1/3 objętości kawy – mleko dodaje słodyczy (a przynajmniej tak mówią). Słyszałam, że szczypta cynamonu wydobywa z kawy słodycz, ale co do tego nie mam pewności 🙂 Wiesz jak to jest… jeśli czegoś nie jesz to organizm odzwyczaja się i to przestaje smakować a słodycze są jeszcze bardziej słodkie (chociaż i tak mam wrażenie, że kiedyś były mniej słodkie). Warto dbać o siebie i swój organizm ale też jego słuchać i nie odmawiać sobie – jeśli o mnie chodzi to mój organizm sam odstawił nabiał (a wcześniej myślałam, że nie będę mogła obejść się bez twarożku) i tak samo cukier. Nie potrzebuje tego, chociaż jest wyjątek kiedy nie potrafię odmówić – dwa razy w roku, chociaż gdyby była możliwość częściej to nie wiem co by było xD

      A jak Twoje obserwacje własnego organizmu? Zauważyłaś poprawę? 🙂

      Polubienie

      1. Gdybym miała wybór: wszystkie słodycze tego świata albo jedną cukinię, to byłaby bardzo prosta decyzja 🙂

        Ech, u mnie jeszcze trochę drogi do odstawienia nabiału, ale kiedyś na pewno tak będzie. I już nie będę wege, tylko wega. Choć z jajkami w diecie – będziemy mieć swoje kurki. Tak 3-5, się zobaczy 🙂

        Tak, jest poprawa, choć widzę to dopiero od niedawna. Mam fajniejszą skórę, włosy też. Być może sobie wmawiam albo sporo jest zasługą lepszych kosmetyków, ale wolę myśleć, że w końcu zaczęło działać odstawienie (choć nie 100%-owe) cukru 🙂

        Polubienie

      2. Cukinia nie należy do moich ulubionych warzyw a od słodyczy mnie mdli 😛

        Wegetarianizm to już dużo, czy to z powodow etycznych, czy zdrowotnych, jednak jeśli organizm źle czuje się na diecie wega lub jakiejkolwiek innej nie powinno siebie zmuszać – wszystko z głową i w zgodzie z organizmem. Mam nadzieję, że w Twoim przypadku wszystko pójdzie dobrym torem i będziesz zdrowa i pełna sił 🙂

        Wyjdzie z czasem i wówczas będziesz mieć pewność – najważniejsze, że czujesz się dobrze 🙂 Jakich kosmetyków używasz? 🙂

        Polubienie

      3. A ja tak ją kocham, że bardziej to tylko ziemniaki 🙂

        Chcę być wega, tylko zajmie mi to pewnie sporo czasu. Kiedy pierwszy raz przechodziłam na wegetarianizm, nie wiedziałam o nim kompletnie nic. Wiedziałam tylko, że nie będę jeść mięsa, czyli co – nie jadłam mięsa, zubożyłam sobie dietę, że dziwne, że nie mdlałam ze słabości. Teraz już jestem dużo mądrzejsza i przy wega będzie to samo. Właściwie została nam śmietana (do sałatek. Do sosów i zupy już jej nie dodaję), ser żółty i jajka. Nie jem białego sera, serków ani jogurtów, nie piję mleka, nie używam śmietanki do kawy. Serki i jogurty zastąpiłam prześwietnymi deserami na bazie miazgi kokosowej z Biedronki – jak mnie najdzie ochota, chętnie grzeszę 🙂 Nie jest źle.

        Używam olejków, np. ze strony Zrób Sobie Krem. Taniutkie, a skuteczne. Uwielbiam olejek z nasion malin i słonecznikowy. Podoba mi się, że jeden olejek może być stosowany jako kosmetyk do twarzy, ciała i włosów – efektywne i ekonomiczne 🙂 Do włosów stosuję szampon Organicum. Ten za to jest drogi, ale lepszego nie znalazłam.

        Polubienie

    2. A ja ziemniaków w ogóle 😛

      Najważniejsze, że znalazłaś w tym siebie i swój sposób… są też zamienniki np. twarożek ze słonecznika itp 🙂 A używasz np. napoi roślinnych i tofu?
      W mojej B. nigdy nie było i nie ma miazgi koksowej (pasty/musu) ale słyszałam, że w niektórych lidlach jest – u siebie nie widzialam. Rzeczywiście na jej bazie można przygotować smaczne desery – ona sama w sobie jest słodkawa. Najważniejsze aby słuchać w tym wszystkim siebie 🙂

      Sama myślałam o olejku na włosy – mam wysoko porowe i nie wiem jaki by się nadał…. słyszałam o oleju z wiesiołka

      Polubienie

      1. Wiem 🙂

        Tofu tak, zwłaszcza wędzonego. Napoje roślinne sobie odpuszczam, przynajmniej na razie. Nie są mi niezbędne, do tego ostatnio kupiłam napój migdałowy i był tak ohydny, że wylałam prawie cały. Pół tygodnia nie mogłam przeżyć tych zmarnowanych 14 zł 😉 Uwielbiam też soję i seitana, ale jeszcze go sama nie robię. I hummus (też sama nie robię, ale planuję zacząć). W ogóle odkrywam wciąż nowe i nowe świetne rzeczy, zamienniki albo po prostu nowe smaki 🙂

        Dobrze dobrany olejek działa cuda. Mój to Amla. Śmierdzi niemiłosiernie, ale nawilża, wygładza i nabłyszcza 🙂

        Polubienie

      2. To super. Świat wegan stoi przed Tobą otworem i jest jak taka niespodzianka czekają za za każdym rogiem. Ciekawe czy coś w szczególności Ciebie zachwyci 🙂 Odnośnie napoi roślinnych kupowałaś Alpro?

        A tego smrodku nie da się czymś zniwelować? 😉

        Polubienie

      3. Kurczę, nie wiem :/ Pamiętam tylko, że kupowałam w Carrefourze (ale podpowiedź…), ale co to była za marka? Wyrzuciłam ją z głowy po tej traumie 😉

        Może jakimś dodatkiem by się dało, ale wolę pocierpieć i nałożyć na włosy amlę w czystej postaci 🙂

        Muszę się oddelegować 🙂 Czeka mnie jeszcze napisanie artykułu o campingu naturystycznym w Chorwacji. Wypiłam kawę i mam mocny plan skończenia o północy.Trzymaj kciuki! 🙂

        Polubienie

      4. Rzadko robię zakupy w Carrefourze 😛

        W takiej postaci pewnie ma najlepsze właściwości 🙂 Zresztą takie cierpienie to pikuś w porównaniu do efektów 😉

        Oczywiście będę trzymać. Powodzenia – owocnej pracy i zasłużonego odpoczynku 🙂

        Polubienie

  5. Czytając jako dziewczynka Małą Księżniczkę wylałam bardzo dużo łez i wspominam to z rozrzewnieniem 🙂 bardzo lubię takie orzeszki i bakalie w gorzkiej czekoladzie 🙂

    Polubienie

    1. To wzruszająca ale jednocześnie piękna opowieść z przesłaniem nad którą nie jedna osoba przelała łzy lub chociaż jedną łezkę uroniła….
      Jakie są Twoje ulubione bakalie w czekoladzie? 🙂

      Polubienie

  6. A ja jej nie czytałam ani w dzieciństwie, ani teraz. Jakoś mnie nie kusi ta historia natomiast orzeszki z przyjemnością bym schrupała 😉

    Polubienie

    1. Rozumiem. Nie zawsze po przeczytaniu opisu lub recenzji (a czasem i tego i tego) jesteśmy przekonani do danej książki, filmu lub czegokolwiek innego niemniej są takie utwory jak np. klasyka, które według mnie warto w swoim życiu poznać. Choć nie zmuszam – na tego typu książki musi przyjść odpowiednia pora i ochota – może kiedyś jej nabierzesz. Pozdrawiam 🙂

      Polubienie

  7. Też wolę orzechy bez dodatku czekolady, ale i takie z czekoladą chętnie bym zjadła. 😀 Co do książki to mam ją w planach. Lubię klasykę, ale ostatnio rzadko po nią sięgam. Chciałabym to nadrobić. 🙂

    Polubienie

    1. Tak aby spróbować? 🙂
      Nie sięgasz z braku czasu, czy jak to nazywam „weny”? Według mnie klasykę w tym również dziecięcą warto znać, ale musi przyjść na to odpowiednia pora 😉

      Polubienie

    1. To tak jak ja – tylko bez czekolady z tą różnicą, ze również bez soli. Opisywane spróbowałam z ciekawości – moja siostra i tata bardzo lubią orzechy w czekoladzie 😉

      Polubienie

    1. Również tak mi się wydaje 🙂 Natomiast jeśli chodzi o książkę to możliwe – głośniej było o innych powieściach tej pisarki „Mała księżniczka” oraz „Tajemniczy Ogród” 😉

      Polubienie

      1. Za duży leń jestem na codzień, ale przed świętami, gdy do wypieków wymagane są bakalie to siekam. Ale ja tradycyjna jestem, czyli tylko laskowe i włoskie używam. Raz kupiłam nerkowce i mi nie podeszły, to leżą czekając aż całkiem się zestarzeją! ;-)))
        Pozdrawiamki!

        Polubienie

  8. Czytałam Mała księżniczkę, Małego lorda nie.
    Odkąd ukruszyłam ząb, unikam twardych słodyczy, zwłaszcza orzechów!
    Fajnie łączysz te swoje ciekawostki:-)

    Polubienie

    1. Rozumiem – wolisz uważać, jak to mówią „lepiej zapobiegać niż leczyć” 😉
      Miło, że tak uważasz – chciałabym trafić w upodobania szerszego grona odbiorców a jak mi wspominano łącząc dwie kategorie to jest możliwe 😉

      Polubienie

    1. Jak to mówią „noc jeszcze młoda”. Jeszcze nie ma 20 – trzeba poprosić kogoś z domowników o wycieczkę do sklepu lub samej się przejść… spacerek przed snem jak najbardziej wskazany 😀

      Polubienie

  9. Książka brzmi świetnie. Jednak muszę przyznać, że orzechy wygrywają! 🙂 Kocham orzechy w czekoladzie. W sumie nie tylko, same również. Często kupuję w moim sklepie, najczęściej fistaszki w czekoladzie ale zdarza mi się też zajadać migdały lub laskowe. Jednak moimi ulubionymi orzechami są pistacje i nerkowce. Za to koło domu rośnie mi potężne drzewo orzechów włoskich 🙂
    Pozdrawiam ciepło ♡

    Polubienie

    1. Fistaszki to tak na prawdę nie orzeszki xD
      Ja zdecydowanie bardziej wolę bez czekolady… migdały, laskowe, włoskie i pistacje podprażone bez soli 🙂 Włoskie najlepsze są takie młode 😀

      Polubienie

      1. A czemu? XD przecież to orzeszki ziemne 😀
        Ja lubię i takie i takie, orzechy są bardzo smaczne a co jeden to lepszy 🙂
        włoskich u mnie jest pełno… więc zapraszam z wiaderkiem, można sobie nazbierać 😀
        znaczy nie teraz, w sezonie 😀

        Polubienie

      2. Fistaszki należą do rodziny roślin strączkowatych a nie orzechów – to tylko nazwa 🙂
        Dziekuję za zaproszenie ale nie skorzystam – sama na wsi mam ich aż nadto 😀

        Polubienie

  10. O „Małym Lordzie” słyszałam, ale nie czytałam, bo niezbyt porwał mnie „Tajemniczy Ogród”, choć uważam, że to mądra książka 🙂 A orzechy też wolę same, choć te z czekoladą też czasem kuszą :p

    Polubienie

  11. Ja jak zwykle wypowiadam się tylko o recenzji książkowej, bo na tym się skupiam 🙂 Jak zawsze piękna recenzja, przeczytałam z satysfakcją. Ach, F. Burnett to taka mistrzyni literatury dla dzieci – zawsze z przyjemnością się do niej wraca. „Małego lorda” zawsze chciałam przeczytać, ale jakoś dotąd nie zabrałam się do tej książki, znam „Tajemniczy ogród” i „Małą księżniczkę”. Wymieniłaś zarówno zalety, jak i wady tej książki. Pewnie, że nie jest dobrze, jak książka jest „za słodka”, ale o jej zaletach napisałaś tak milo, że wydaje się bardzo sympatyczna. Widzę też, że ma przepiękne ilustracje – zachwyciły mnie!
    Jeszcze jedna rzecz mi się skojarzyła. Kiedy napisałaś, że pięknie jest tutaj przedstawiona relacja mamy z synem, przypomniałam sobie, że podobnie w „Małej księżniczce” mamy piękną relację ojca i córeczki: takiego młodego, samotnego tatusia, który uwielbia swój jedyny skarb-córeczkę, trochę ją rozpieszcza i idealizuje, ale jednocześnie jest zbyt dobry i szlachetny, żeby dziecku całkiem przewrócić w głowie. A ją też broni przed tym wyjątkowa, wykraczająca ponad jej wiek dojrzałość. Kiedy czytałam ostatnim razem tę książkę (w zeszłym roku), bardzo mnie wzruszało pokazane tam uczucie taty i córki.
    Dzięki za post, pozdrawiam serdecznie 🙂

    Polubienie

    1. Miło mi 🙂 Piszesz, że doceniasz tę pisarkę, czytałaś jej dwie powieści – kiedyś przyjdzie czas na „Małego Lorda”… odpowiedni 🙂 Chyba każda książka ma swoje wady jak i zalety, chociaż tak na prawdę wszystko zależy od czytelnika i jego upodobań. To co dla mnie będzie minusem dla drugiej osoby nie koniecznie a niekiedy plusy równoważą minusy. Według mnie „Mały Lord” to klasyka, którą warto przeczytać – jest słodka ale nie aż tak aby zemdliło a poza tym człowiek czasem potrzebuje takiej słodyczy (świat ma w sobie wiele goryczy). A ilustracje? Mnie również zachwyciły. Cenie wydawnictwa, które potrafią w ten sposób wydawać klasykę – pięknie, bez skróceń z ilustracjami z pierwszych wydań. To jest piękne – drugim takim wydawnictwem z pewnością jest wydawnictwo Dwie Siostry 🙂
      Masz rację – tam mamy ojca wychowującego córkę, tutaj mamę syna… motyw podobny, podobny tytuł, tylko historia nieco inna bo już w „Małej Księżniczce” nie ma aż tyle słodyczy – jest też gorycz. W „Małym Lordzie” chłopcu chłopiec nie zmienił się pod wpływem wiadomości, że jest dziedzicem tronu. Pozostał takim jakim był – słodkim i uroczym chłopcem (tak jak słodkie są dzieci), który przemieniał serca innych przede wszystkim swojego dziadka. Zabrakło mi tylko aby czasem coś przeskrobał jak to dzieci 😉 Ale te wszystkie uczucia i relacje rozczulają i chwytają za serce…. bo są prawdziwe. Między „Małym Lordem” a „Małą księżniczką” widac również jak pisarka rozwinęła się autorsko I to też trochę tak jakby swoim czytelnikom od razu nie chciała dawkować przykrych emocji, tylko stopniowo wprowadzać je w ten świat – świat w którym rodzina nie zawsze jest pełna, ma wszystko i wszystko się w niej układa ale na koniec i tak jest dobre zakończenie, bo była nadzieja.
      Bardzo ciesze się, że pozytywnie odebrałaś mój wpis. Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się Ciebie zaskoczyć i wzbudzić Twoje zainteresowanie. Pozdrawiam 🙂

      Polubione przez 1 osoba

      1. Jestem pewna, że jeszcze mnie nieraz zachwycisz i zaskoczysz!
        I masz pewnie rację, że widać tu rozwój pisarski Burnett, skoro, jak piszesz, ta jej pierwsza powieść dla dzieci jest tak jednoznacznie słodka, a inne już pokazują więcej rożnych stron życia, również negatywnych czy tragicznych. Ciekawe jest takie obserwowanie rozwoju autora, jego dojrzewania pisarskiego, kiedy zna się więcej jego pozycji, prawda? Pamiętam, że byłam uderzona tym u Montgomery, kiedy zestawiałam „Anię” z późniejszymi jej książkami o Emilce. O wiele dojrzalsza bohaterka, sposób pisania, wszystko.
        Ale uciekam, bo już się rozgadałam! Trzymaj się!

        Polubienie

      2. Zobaczymy 🙂
        Masz rację – to takie „dojrzewanie” autora na papierze a kiedy człowiek zagłębi się w życiorys pisarza/pisarki czasem okazuje się, że pewne wydarzenia z jego życia również miały na to wpływ. Serii o „Emilce” nie czytałam ale czytałam kilka części przygód „Ani” – skłoniłaś mnie do tego aby zajrzeć do Emilki i porównać ten rozwój 🙂
        Już uciekasz? Przecież wiesz, że zawsze jesteś mile tutaj widziana i nie musisz się spieszyć :*
        Miłego wieczoru 🙂

        Polubione przez 1 osoba

      3. 🙂 Dziękuję Ci, kochana, bardzo mi miło, że jestem tu mile widziana. Seria o Emilce to kawałek interesującej literatury, można by nawet powiedzieć, że na lepszym poziomie, niż „Ania”. Naprawdę widać tam, że pisarka dojrzała. i obraz świata też nie jest już tam tak słodki i optymistyczny, jak w „Aniach”. Tylko jak będziesz czytać, to nie wkop się w tłumaczenie Marii Rafałowicz-Radwanowej, bo się zniechęcisz do książki, a przynajmniej poweźmiesz o niej gorsze wyobrażenie. To tłumaczenie jest nieudane, posługuje się jakąś dziwną gramatyką, w ogóle przestarzałym stylem. Bohaterka jest początkującą pisarką i właściwie od dziecka pisze wiersze, a w tym tłumaczeniu te wierszyki wcale nie występują, dopiero później się dowiedziałam, że one były przytoczone, a Radwanowicz je usunęła. Jeszcze inne błędy ten przekład zawiera, no i to durne tłumaczenie imienia ukochanego głównej bohaterki: Tadzio! Przez to przez cały czas nie sposób go traktować poważnie. W późniejszym tłumaczeniu jest już „Teddy” i to od razu inaczej brzmi. Tak że przestrzegam przed tym tłumaczeniem 🙂

        Polubienie

      4. Zawsze i bezapelacyjnie :*
        Jeśli chodzi o „Anię..” to stanęłam na trzecim tomie i dalej nie miałam ochoty czytać ale do „Emilki” chętnie zajrzę. Dziękuję za ostrzeżenie odnośnie przekładu – zły przekład rzeczywiście może zniechęcić do lektury a tutaj jeszcze jest on nie poprawny i odbiega od oryginału, czego nie lubię. Czy takie przekłady w ogóle powinny ujrzeć światło dzienne? To trochę tak jakby czytać inną książkę ;/

        Polubienie

      5. Gdyby były jakiekolwiek wątpliwości na ten temat: Ty u mnie też zawsze i bezapelacyjnie 🙂 :*
        Przepraszam, za drugim razem źle podałam nazwisko tej niedobrej tłumaczki; na wszelki wypadek jeszcze raz napiszę: Rafałowicz-Radwanowa.
        Dokładnie, to tak, jakby czytać inną książkę. Ja do dziś się czuję, jakbym nie przeczytała naprawdę pierwszego tomu „Emilki”, bo czytałam tylko ten „zły” przekład, tego dobrego nie udało mi się dorwać. Te pozostałe dwa tomy udało mi się przeczytać w lepszym tłumaczeniu.
        No, to jakby co, to życzę Ci miłej lektury „Emilki”. „Emilki” z Teddy’m, nie z Tadziem 🙂

        Polubienie

      6. Czyli mnie nie wygonisz? 😀
        Wujek google wie o kogo chodzi a i ja nie powinnam mieć większego problemu ale dziękuję 🙂
        „Dobre” tłumaczenie – to pojęcie względne… weź na takie traf, jednak z tego co piszesz każde będzie lepsze niż wyżej wspomnianej Pani 😉 Będę musiała wybrać się do biblioteki – mam nadzieję, że to będzie przyjemna lektura ale za jakiś czas. Musi przyjść odpowiedni 🙂

        Polubienie

  12. „Dobre” to był taki skrót myślowy, chodziło mi o to drugie lepsze, z którym się zetknęłam.
    Zdecydowanie nie wygonię Cię 😀
    Nie kojarzę teraz, czy ta tłumaczka przekładała też „Anię”, trzeba by popatrzeć po książkach.

    Polubienie

    1. Ja nie zamierzam Ciebie opuszczać ale jeśli miałabym być nieproszonym gościem, to sama wiesz… jednak jeśli jest inaczej to bardzo się cieszę :* ❤
      Z ciekawości poszperałam w internecie i na pewnym blogu o "Ani…" znalazłam, że chyba tak – nie popisała się

      Polubienie

  13. Wiesz, że to ciekawostka. Czytałam zarówno „Tajemniczy ogród” jak i „Małą księżniczkę”, ale „Małego lorda”, mimo, że kiedyś o tej pozycji słyszałam, to już nie. Wyjątkowo Burnett to autorka, której powieści po prostu lubię. Jako dziecko zaczytywałam się w jej książkach, sprawiły mi one naprawdę wiele radości i nawet ten bajkowy (w sensie nierzeczywisty) klimat niespecjalnie mnie zniechęcał. Jeżeli będę miała możliwość, to na pewno po tę książkę sięgnę. Czuję, że będzie ona przyjemną, piękną i na poziomie podróżą w przeszłość. 🙂

    Jeśli chodzi o orzechy to uwielbiam brazylijskie, natomiast do tak drogich, dobrych i zdrowych orzechów, jak dla mnie czekolada pasuje jak pięść do nosa. 😉 Jeśli nie da się samych to ew. solone, ale nic więcej. 🙂

    Polubienie

    1. Na wszystko przychodzi odpowiednia pora – nie było okazji lub/i nie miałaś ochoty i to nic złego 🙂 Po przeczytaniu trzech powieści Burnett widzę, że autorka miała i ma talent (a może nawet i dar) do poruszania serc czytelników. Świat, który opisuje ma w sobie urok, magię…. na pewno wiesz o czym mówię. To urzeka 🙂 Z przyjemnością poznam Twoje zdanie o tej książce – jak już ją przeczytasz 🙂

      Nie przepadam za połączeniem czekolady i orzechów – orzechy same w sobie są smaczne…. tutaj na plus jest fakt, że to gorzka czekolada a więc ta zdrowsza ale to nadal czekolada xD
      A w temacie orzechów brazylijskich…. Wiesz, że istnieje dzienny limit spożywania tych orzechów? 🙂

      Polubienie

      1. Serio, istnieje limit?! Ale w sumie są na tyle kosztowne, że wątpię bym zjadła ich za dużo. 😀 Orzechy same w sobie są smaczne – zdecydowanie. 🙂
        Zdecydowanie. Burnett naprawdę ma ten dar fakt, co rzeczywiście urzeka…

        Polubienie

      2. Tak ze względu na zawartość selenu. Już jeden orzech powinien całkowicie uzupełnić dzienną dawkę selenu, chociaż wiadomo, że przyswajanie selenu będzie u każdego (zresztą nie tylko selenu). Długotrwałe spożywanie większej ilości selenu może skutkować przedawkowaniem tego pierwiastka a to na dłużą metę doprowadzić do rozwoju cukrzycy typu II. Warto poczytać – w wolnej chwili 🙂
        Orzechy nie potrzebują dodatków a jeśli ktoś chce orzechy w czekoladzie to najlepiej zagryzać je ulubioną tabliczką xD

        Dlatego jej powieści są zaliczane do klasyki 🙂

        Polubienie

Dodaj odpowiedź do fuscila Anuluj pisanie odpowiedzi